Fakt, trochę się temu światu – światowi nagromadziło. Ale zawsze było tak, że trzymałam się w ryzach, szukając punktu odniesienia. Żonie nie wypada – myślałam. Młoda mama tak nie powinna. Kobiecie nie przystoi – sama sprowadzałam się na ziemię. Ale teraz myślę sobie, że te wszystkie złote zasady mam głęboko w nosie i będę się kierować tym, co podsunie mi moja sprawdzona kobieca intuicja. Dopadła mnie chandra, która wszystko zmieniła.
Od zawsze blisko mi było do konformizmu.
Robiłam tak, żeby mi było dobrze, a przy okazji starałam się zrobić też dobrze innym. Choć mój dziadek ostrzegał: „Zrób komuś ładnie to ci za to gówno wpadnie!”, to ja czerpałam przyjemność z robienia innym przyjemności i przysług. Wszystko byłoby OK gdyby nie to, że w pewnym momencie sama zapędziłam się w kozi róg, stawiając na jednej szali moje dobro i dobro innych, często obcych mi ludzi.
Przykład? Bardzo proszę! Od zawsze uwielbiałam moją pracę.
Głównie dlatego, że wychodziła mi ona z niekłamanym wdziękiem. Bardzo szybko moja sumienność przemieniła się w pracoholizm, wykorzystywany niejednokrotnie przez ludzi, z którymi współpracowałam. Spotkanie w sobotę? Nie ma problemu! Prezentacja na jutro? Spoko, zarwę nockę! Czułam się taka potrzebna i niezastąpiona. Kiedy zaszłam w ciążę od razu postanowiłam, że będę pracować jak najdłużej i z macierzyńskiego wrócę jak najszybciej. Czułam, że tego się ode mnie wymaga, a ja jestem przecież najlepsza w spełnianiu cudzych oczekiwań.
Kiedy już Miecio się urodził w głowie zaczęła następować przemiana.
Wkurzało mnie to, że zewsząd słyszałam „prawdziwa matka wie”, „prawdziwa matka rozumie”. A ja z moim baby blues’em tylko się frustrowałam i zastanawiałam się, co tak naprawdę poszło nie tak. Zupełnie nie pasowałam do obrazu Prawdziwej Matki. Zaczęło też do mnie docierać, że w biznesie nie ma ludzi niezastąpionych, i że nikt nie postawi mi pomnika Przodownika Pracy, a dobra karta w biznesie zawsze może się odmienić. Czarę goryczy przelało spotkanie z byłym przełożonym, który zaprosił mnie na wypasione śniadanie, w jeszcze bardziej wypasionej restauracji. Wręczył mi drogi i co tu dużo mówić, zobowiązujący prezent dla Miecia. Deklarował, że teraz jest mój czas dla rodziny, i że to jest najważniejsza rola w moim życiu.
Wszystko byłoby OK gdyby nie to, że w piątym zdaniu, niby od niechcenia, opowiedział historię jego asystentki, która wróciła do pracy już 4 tygodnie po porodzie, i że jest w firmie prawdziwą bohaterką (nie, to wcale nie był mobbing 😉 ). Ale nie to w tym wszystkim było najgorsze. Znów wpadłam w wir złych i męczących myśli co powinnam i jak postąpiłaby Prawdziwa Matka, Pracownica Roku i Żona Idealna? Znów na siłę chciałam wszystkich uszczęśliwić. I wiecie co się stało? Uświadomiłam sobie, że się nie da. Ze wszystkich osób wokół mnie postanowiłam uszczęśliwić tylko jedną z nich – siebie samą. Czyli osobę, która w mojej hierarchii do tej pory była na szarym końcu.
To dość zabawne, ale największą egoistką stałam się po urodzeniu dziecka.
Czemu? Pewnie dlatego, że w końcu znalazłam siłę i czas dla siebie. Dlatego dziś kiedy Miecio obudził się w nocy 5 razy bo ciągle wychodzą mu zęby i odczuwa permanentny lęk separacyjny ja mówię: pass! Mam wszystkiego dość i chowam się pod kołdrą. Co powiedzą inni? W nosie to mam. Cały świat może się dziś zawalić. Ja i moja chandra mamy się dobrze. Nie przeszkadzać!
[ad name=”Pozioma responsywna”]