Tysiąc razy myślałam, że dłużej tak nie dam rady. Setki razy czułam, że tu jest granica moich możliwości. Nie potrafiłam cieszyć się życiem. Dziesiątki razy wszystko we mnie krzyczało: uciekaj! Ta sytuacja cię przerosła…
Milion razy umierałam ze strachu
Tak, jestem bardzo skoncentrowana na sobie. Ktoś inny określił by to delikatniej mówiąc, że po prostu jestem w siebie wsłuchana. Ale ja lubię nazywać rzeczy po imieniu. A skoro dziś potrafię się do tego przyznać, to wiem też, że jestem w pełni świadoma tego, co dzieje się w mojej głowie. Skąd u mnie taka kumulacja uwagi na sobie samej? Może przez to, że długo byłam jedynaczką, może przez to, że mam też rodziców bardzo skoncentrowanych na sobie. A może po prostu każdy człowiek tak ma i taka jest nasza natura, tylko nie potrafimy się sami przed sobą przyznać, że nasze własne, osobiste życie jest dla nas najważniejsze. Jak dzieją się tragiczne sytuacje rodzinne to czekamy tylko kiedy świat się zawali.
W dupie mam krzywdę innych
Nigdy nie docierały do mnie argumenty, że inni na świecie mają gorzej. Nie mają dachu nad głową, grozi im śmierć, są niekochani albo chorzy. To nigdy nie działało na mnie kojąco. Cóż z tego, że na drugim końcu świata jakieś dziecko umiera z głodu, kiedy ja tutaj, w cywilizowanym kraju, siedzę w ogrzewanym mieszkaniu, na wygodnej kanapie i odczuwam największy smutek świata. Dlatego tak często świat walił mi się na głowę, a ja czułam, że jeszcze tylko jeden, choćby niewielki ruch i rozpadnę się na kawałki i nie dam rady.
Bardzo chciałam być silniejsza, chciałam widzieć siebie silniejszą niż byłam, chciałam nauczyć się jak być silnym psychicznie człowiekiem. Marzyłam o byciu fighterką. Taką co to z premedytacją staje z problemami twarzą w twarz ze srogą miną. Chciałam taką być i taką siebie widzieć w lustrze. Niby chciałam, ale nie potrafiłam. Czy aby na pewno?
Świat walił mi się wielokrotnie
Raz kiedy miałam szesnaście lat i zostawił mnie chłopak. Miłość mojego życia, jak mi się wtedy wydawało. Wszystkie teksty z najsmutniejszych piosenek Kasi Kowalskiej były o mnie. Czułam, że już nigdy się nie zakocham, że nie dam rady być już szczęśliwa. Następnie walił mi się świat przy zagrożeniu z chemii w pierwszej klasie liceum. Później zawalił mi się świat, kiedy chcieli mnie wyrzucić ze studiów. I myślałam , że nie dam sobie z tym rady. Z tych, co to ich nigdy nie ukończyłam i żyję. Żyję i mam się dobrze, chociaż czekałam kiedy świat się zawali. Świat mi się walił również wtedy kiedy, mieszkając z Jankiem pod jednym dachem, w połowie miesiąca mieliśmy 50 zł na koncie i zimne, nieopłacone kaloryfery, a z sufitu sączyła się woda. Kiedy poroniłam ciążę. Świat runął kiedy, w połowie kolejnej padło podejrzenie wady serca u Miecia, która później się nie potwierdziła.
Świat też totalnie zawalił się tuż po porodzie, kiedy zorientowałam się, że teraz już wszystko będzie inaczej i że odwrotu od macierzyństwa już nie ma. Nadmierne przejmowanie się zdrowiem dziecka jeszcze nie narodzonego, to niejedyne źródło stresu w czasie ciąży, ale może skończyć się depresją w ciąży. I nawet historie dziejące się obok mnie nie uczyły mnie dystansu i pokory. Ale we mnie samej coś zaczęło się zmieniać. Samo się to działo, bez mojej pomocy.
Dużo wzięłam od Janka. Widząc po jego historii, że zawsze można wyjść cało z opresji. Kiedy zostaje się sam na sam ze swoją głową. Z pustym życiem, bez bliskich. Tragiczne sytuacje rodzinne mają taki wpływ na ludzką psychikę. Od tego momentu to od ciebie zależy jak potoczą się twoje losy i jaką wartość przypiszesz zdarzeniom.
Zdarzyły się dwie historie
Pierwsza z nich zdarzyła się parę miesięcy temu. Pocztą pantoflową dotarła do mnie historia znajomych znajomych. Młode małżeństwo, świeżo po ślubie, z miłością w fazie rozkwitu, bo właśnie ich rodzina powiększyła się o największy cud świata czyli dziecko. Byli wzorem na szczęśliwą rodzinę do kwadratu. Pewnego dnia ona traci przytomność i już nigdy się nie budzi. Pogrzeb odbywa się w tak nierealnych okolicznościach, bo przecież nikt z jej bliskich nie jest w stanie uwierzyć, że wszystko może się tak szybko skończyć. Że świat bezceremonialnie może runąć, a życie bezpardonowo trwa dalej.
Druga historia to zdjęcie z Facebooka i opis załączony do zdjęcia. Na fotografii młoda kobieta leżąca na medycznym łóżku, z rurką podpiętą do krtani. Kobieta ma otwarte oczy. Na niej leży mały szkrab. Z opisu pod zdjęciem dowiaduję się, że to kilkumiesięczna dziewczynka, a ta pani to jej mama. Na to, że kiedyś ze sobą porozmawiają szanse są niewielkie, bo podczas porodu doszło do komplikacji i mama zapadła w śpiączkę. Jest w niej już kilka dobrych miesięcy bez oznak świadomości. Właśnie została wypisana do domu. Jej świat zawalił się w najpiękniejszym dniu jaki tylko kobieta może sobie wymarzyć. Świat jej córki zawalił się w pierwszym dniu jej życia choć ten kilkumiesięczny szkrab nie ma jeszcze o niczym pojęcia. Dwa światy runęły, a życie toczyło się dalej. Widzicie, dlaczego warto cieszyć się życiem?
Zdarzyła się moja historia
Kilka miesięcy temu moja ginekolog wysłała mnie na szczegółowe badanie szyjki macicy bo coś ją zaniepokoiło. W sumie to nic takiego, ale lepiej sprawdzić. Na badanie poszłam zupełnie na luzie, bo przecież cytologię mam zawsze w porządku. I nagle znak ostrzegawczy od losu. Niewielka zmiana. Taka tyci tyci. Ale jest. Od kiedy? Ciężko powiedzieć. Czy się rozwija? Trzeba obserwować. Pierwsza takie ostrzeżenie. Pierwszy sygnał alarmowy. Po raz pierwszy w takiej sytuacji mój świat się nie zawalił i nie pomyślałam o tym, że nie dam rady.
Obecna rzeczywistość
Ostatnio dzieje się dużo rzeczy. Takich, na które nie mamy wpływu. Ot, wypadki losowe. A to auto się zepsuło i naprawa będzie kosztowała kilka dobrych tysięcy. Opóźnienia w remoncie, na które nie mamy wpływu. A to puste mieszkanie, bo przecież meble już zdążyliśmy sprzedać. A to kolejne przeziębienie Miecia. Nie zliczę dodatkowych miniproblemów i problemików, o których nie chce mi się nawet stukać w klawiaturę. Tyle pretekstów, by zawalił się świat. Tyle momentów, by móc załamać się nad sobą. A jednak ani razu nie czekałam, kiedy świat się zawali.
Tylko czasu nie można mieć na własność
Dziś, jak codziennie rano w ostatnim czasie poszliśmy do knajpki na śniadanie. Brak lodówki i kuchenki sprawił, że teraz codziennie jadamy na mieście. Zamówiłam czarną kawę i rogalika z czekoladą. Tyle rzeczy zbiegło się na raz, a ja bezceremonialnie, niespiesznie popijam kawę z błogim spokojem. Cieszy mnie to, że na chwilę wyjrzało słońce, że JużNieFelek kopie od rana. Że Miecio obudził się dziś w doskonałym humorze. Dziwię się temu mojemu spokojowi, bo jeszcze rok wcześniej wpadałabym w spazmy. A tu nic. Odpuściłam i czuję się najzwyczajniej w świecie szczęśliwa. Już nie myślę o tym, że nie dam rady.
Mam prawie wszystko. Zdrowe dziecko, dom, męża, pieniądze na naprawę auta, choć już nie kupimy tej wypasionej kanapy do salonu. Jednej rzeczy nie mam. Nie mam monopolu na upływający czas. Mogę tylko najlepiej wykorzystać ten który jest tu i teraz. Bez podejścia, że dziś pomarudzę, a jutro będzie lepiej. Mogę cieszyć się życiem!
Dziś ma być najlepsze z możliwych i to jest mój plan na jutro!
[ad name=”Pozioma responsywna”]
Masz świetny styl, serio!
Pierwsze trzy podtytuły i cały tekst to jakbym czytała o sobie. Za każdym razem wydaje nam się, że teraz wali się świat i jeśli tylko to przeminie, to nastepnym razem sobie poradzę. Nie dopuszczę do podobnej sytuacji. Nie będzie już gorzej. Tylko ten jeden ostatni raz, jest najgorzej, nic się nie da.
I tak… za każdym razem.
A później okazuje się, że wciąż jest coś przed nami. I wciąż zdarza się coś, co nam udowadnia, że mylimy się za każdym razem, kiedy wydaje nam się, że teraz to już ten ostatni.
Ten wpis był mi potrzebny. Okazuje się, że jestem całkiem normalna i… tylko się uczę odpuszczać. Nie gonić za tym co nieistotne. Mój świat też walił się kilka razy. Ostatnio gdy przez chorobę zostawiłam niedokończone studia. I nagle Twój wpis i dociera do mnie, że przecież mam wszystko czego potrzebuje. Wspaniałego męża, dom i choć my również chwilowo jadamy na mieście bo przeprowadzka w toku…. to jestem szczęśliwa…. od dziś zaczynam luzować będzie co ma być 😊
Nawet nie wiesz jak mój świat się walił i kończył w ostatnich tygodniach…. Utrata pracy przez męża, nadchodząca operacja, przez którą trzeba odkładać ciążę, niekończący się od lipca remont (witaj w klubie :)), nawał pracy i to potworne zmęczenie światem i ludźmi, uciekający czas… Nic mnie nie cieszy, nawet teraz. Ale właśnie zrodziła się iskierka nadziei. Że nie tylko ja tak mam, że świat jest pełen takich, a nawet o wiele większych problemów. A my nadal istniejemy, żyjemy, budzimy się, dajemy komuś szczęście, mimo że sami tego nie czujemy. I wiem, że za chwilę to wszystko co złe, stanie się… Czytaj więcej »
Strasznie lubię Cię czytać 🙂
Dziękuję za ten wpis, Marto! Os tatnio jakoś trudniej wykrzesać mi z siebie radość. Nie mam w sobie jeszcze takiego dystansu do problemów, żeby się nie przejmować. Jestem bardzo wrażliwa, mój układ nerwowy jest bardzo wrażliwy, więc życie często uwiera jak kamień w bucie. Choć staram się cieszyć każdą dobrą chwilą. Miałam taką koleżankę, Beatę. Pracowałyśmy razem w szkole i nie przepadałyśmy za sobą. Ona była bardzo specyficzna. Mało kto się z nią dogadywał. Długo była sama. W końcu koło 40-tki poznała pana przez internet, wzięli ślub i udało jej się zajść w ciążę (miała już wtedy 43 lata). Całą… Czytaj więcej »